W pierwszych dziesięcioleciach XX wieku gmach przy Jezuickiej gościł bardzo często gościł przyjeżdżające do Lublina teatry żydowskie. W maju 1917 roku pojawił się tam zespół prowadzony wybitną aktorkę i dyrektorkę Ester Rachel Kamińską, w którym właśnie zaczynała swoją karierę jej córka Ida, późniejsza dyrektorka m.in. Teatru Żydowskiego w Warszawie, nominowana w 1967 roku (jako pierwsza aktorka zza żelaznej kurtyny) do Oscara. Zespół Kamińskich zaprezentował wówczas lublinianom – obok oryginalnych sztuk żydowskich – także Norę Henryka Ibsena w przekładzie na jidysz.
Wychodzący w tym czasie w Lublinie po polsku tygodnik „Myśl Żydowska” poświęcił tej inscenizacji sporą recenzję. Jej autor – Józef Dunkelblum – uznał bowiem te występy za „zerwanie z szablonem”, świadectwo odchodzenia teatru żydowskiego od „szundu” (czyli szmiry). Z takim właśnie założeniem wybrał się on „do Panteonu, do tego budynku szaro nastrajającego, w którym gości duch wielkiej Rachel Kamińskiej, który udziela się całkiem pomyślnie dobranej i zgranej trupie”.
Dunkelblum jako jeden z pierwszych krytyków zwrócił uwagę na talent młodziutkiej aktorki (mającej wówczas zaledwie 18 lat), której przyszło się zmierzyć z jedną z najtrudniejszych (ale i dających najwięcej możliwości) ról kobiecych w dramaturgii światowej:
Ida Kamińska ma talent! I aczkolwiek odtworzenie postaci tak skomplikowanej wymaga nadzwyczajnej rutyny, najdokładniejszej znajomości najgłębszych tajników sceny, wyjątkowej inteligencyi i niezwykłej intuicyi artystycznej, to powiedzieć można śmiało, że Ida Kamińska wyszła z tej próby zwycięsko, że dźwigała ten ciężar na swych młodych barkach, nie ugiąwszy się pod jego balastem.
Wprawdzie brakło jej postaci zwłaszcza w pierwszych scenach tej szczerej niewinności, tej dobroduszności lalki, a czyniła chwilami wrażenie kobiety przewrotnej, złej, zepsutej, to przecież nie mniej miała wiele bardzo szczęśliwych momentów. Zwłaszcza w swawolnej i rozkapryszonej scenie zabawy ze swymi dzieciakami była artystką w każdym calu.
Świetną była w akcie drugim. Tę walkę wewnętrzną, a jednak tak bardzo zewnętrzną, tę druzgocącą niepewność, to gubienie się w domysłach, to szamotanie się duszy pomiędzy prawem a odpowiedzialnością oddawała z głębokim smakiem artystycznym i wyjątkową subtelnością. Organ jej nieco słaby o braku metalicznej barwy w ostatnim akcie, kiedy ta laleczka przeistacza się w kobietę, głoszącą hasła emancypacyjne, w rzeczy samej nie dopisał Talentem p. Idy Kamińskiej winno się zająć czujne oko reżysera. Brak jej grze, opartej na wrodzonym talencie pewnych nieodzownych wskazówek pedagoga-artysty, brak szkoły w wielu wypadkach tak bardzo pożądanej. A szkoda puszczać tego talentu na bystre wody bez odpowiedniego przygotowania. Czujne oko wielkiej matki nie jest wystarczającem.
Ida Kamińska ma w sobie iskrę talentu z bożej łaski. Nie pozwólcie, aby ta iskierka jedynie się tliła Dajcie jej możność pracy nad sobą, aby ta iskra wybuchła płomieniem, który kiedyś złotą łuną oświetlać będzie późniejszy – tuszmy – szczęśliwszy okres teatru żydowskiego.
Jak najpomyślniejszego rozwoju tego prawdziwego talentu szczerze życzymy1.
Ibsen w języku jidysz nie brzmiał zdaniem Dunkelbluma zbyt przekonująco. Tłumaczenie było „liche” i „dorywcze”, a tym samym „spiżowe słowy Ibsena głoszone przez usty głównych bohaterów dramatu przeszły bez wrażenia, wprost niezrozumiale”. A szkoda, gdyż według recenzenta „Myśli Żydowskiej” Ester Rachel Kamińska „włada żargonem” w taki sposób, że „bliskiemi się nam stają dźwięki tego mameluszen [czyli językiem matek], którego się zapieramy i którego się wstydzimy”.
tekst: Jarosław Cymerman
-
Myśl Żydowska 1917 nr 19 (14 maja).
Pełny tekst recenzji:
Występ Idy Kamińskiej.
(Teatr „PANTEON“).
„NORA“, dramat Ibsena w 3-ch aktach.
Bywałem bardzo często w teatrach żydowskich, a raczej tak szumnie tytułowanych „teatrach niemiecko-żydowskich“.
Przysłuchiwałem się, targany bólem, bezdusznym tyradom nieskończenie głupich tragikomedyi, komedyo - dramatów i innych wypocin mózgowych niepowołanych autorów. A odtwórcy, to jednostki bez najmniejszej inteligencyi, bez odrobiny talentu, straceni dla społeczeństwa. Boć przecież nieco się szanujący artysta, pojmujący swoje posłannictwo uważać, musiał za ujmę brać udział w tych komedyancko-klownowskich produkcyach, obliczonych na poklask galeryi, żądnej wrażeń, łaknącej pięciu morderstw, kilku zabójstw, tuzina omdlewań i całego szeregu naturalnych zgonów. I bywały sztuczydła, w których niemal wszystkie działające osoby przeniosły się do wieczności ku nieopisanej uciesze zebranej publiczności.
Takiemi to truciznami, podawanemi w ogromnych dawkach, karmiono przez szereg lat masy żydowskie, które tłumnie uczęszczały do teatrów żydowskich. Ilekroć razy opuszczałem teatr, zadawałem sobie pytanie, czy wśród całej plejady żydowskich autorów dramatycznych nie ma dość sił pisarskich, które by chociaż od czasu do czasu poświęciły swój talent psychice rdzennie żydowskiej, słowem by coś stworzyć dla teatrów żydowskich, by dorzucić cegiełkę do będącego jeszcze w zarodku dramatu żydowskiego.
Czy nie ma talentów wśród nas, które by się przyczyniły do zerwania z tymi operetkowo-melodramatycznemi sztuczydłami, w których w najtragiczniejszych momentach „akcyi“ para rozkochanych służących, odgrywających zazwyczaj główne role, bezsensowymi kupletami doprowadza do spazmatycznego śmiechu audytoryum.
Ale niestety nie było wśród tej plejady wybranych pracowników pióra nikogo, coby się chciał zniżyć do pisania w żargonie, chociażby nim doskonale władał, chociaż przy jego dźwiękach przepędzał całą swoją młodość, tę rzeźbiarkę całego żywota, chociaż w tym języku słuchał pieszczot macierzyńskich. Bo cóż to za autor, piszący dla teatru żydowskiego i to jeszcze w żargonie.
Od czasu do czasu zdarzało się w prawdzie, że kilku wybrańców chmurnie i grobowo nastroiwszy lutnie pisało w żargonie dla teatrów żydowskich, ale jedynem ich pragnieniem i dążeniem było, aby sztuki ich przetłómaczone na inne języki, o ile sami do tego nie byli zdolni, wystawione były na innych scenach, a nie na tych, dla których były stworzone.
Skoro zatem ten nieliczny szereg sztuk oryginalnych, rodzimych nie wystarczał, teatry żydowskie, pojmujące swoje role kulturalne w Ameryce i innych centrach życia żydowskiego jęły się tłómaczeń obcych arcydzieł. Wybór był bardzo często niezbyt szczęśliwy. I przyznać muszę, że kiedy napotkałem na afisz, zapowiadający występy p. Estery Rachel Kamińskiej i jej córki Idy zdziwiłem się w pierwszej chwili, nie znalazłszy wśród zapowiedzianych sztuk ani jednego pseudo-dramatu Goldfadena, Horowitza, Lateinera, Mogulescu i in. 1 to mnie bardzo mile dotknęło. Zaiste straciłem zupełnie zaufanie do możliwości zerwania z szablonem. To zmanierowanie i wyrzeczenie się prawdziwej sztuki zdawało mi się być istotną częścią składową teatrów żydowskich na modłę batchenów.
W takiem usposobieniu i z pewnego rodzaju uprzedzeniem, które sprawozdawcy winno być obcem, wybrałem się do „P a n te o n u “ , do tego budynku szaro nastrajającego, w którym gości duch wielkiej Rachel Kamińskiej, który udziela się jej całkiem pomyślnie dobranej i zgranej trupie.
Afisz zapowiadał „ Norę“ Ibsena.
Nie wiem po raz który słuchać miałem tych ognistych słów jednego z największych dramaturgów świata, tego najwytrawniejszego i najwybitniejszego reprezentanta indywidualizmu, który potęgą swej problematyczności i przez kierunek swej działalności pisarskiej, której myślą przewodnią walka o osobistą wolność, o ostateczne prawa ludzkie, zajmuje jedno z najpierwszych miejsc wśród orędowników, oddanych całem swem jestestwem rozwiązaniu zagadkowych problemów przyszłości.
Jego natchnione dramaty, bijące snopami świateł reformatorskich i wolnościowych, tłómaczone na wszystkie języki świata dają pole do popisu najbardziej utalentowanym orłom scen społecznych, artystom z Bożej łaski, którzy role ibsenowskie otaczają wyjątkową nabożnością, jakąś wymarzoną pieczołowitością, uprawiając pewnego rodzaju kult ibsenowski.
Tem się też tłumaczy, że podczas przedstawień dramatów ibsenowskich przeżywamy chwile najwznioślejszych wrażeń, razem z twórcą i odtwórcami unosimy się w krainy cierpień jednostki we walce ze społecznością, jednostki, której prawo i odpowiedzialność wżłobiły się w całą niemal istotę twórczości Ibsena. Walka o osobistą wolność ducha wprowadza Ibsena z ostateczności w ostateczność. Jednostka a społeczność, wolność a odpowiedzialność, prawo a niezależność to przeciwności wśród których wije się głęboki umysł Ibsena.
Tłómaczenie „Nory” na żargon było liche, powiedziałbym dorywcze, bez jakiegokolwiek wniknięcia w istotę, słowem suche. Raziło zbytnie używanie wyrażeń czysto niemieckich, źle akcentowanych i to w określeniach rzeczy, dla których duchowi prowodyrzy żargonu wprost wspaniałe i dobitne stworzyli wyrażenia. Nie tym żargonem włada Rachel Kamińska, w której uściech nabiera ten język cech żywotnych. Gdy słuchamy jej scenicznego żargonu, płynącego pełną falą, blizkiemi się nam stają te dźwięki tego mame-luszen, którego się zapieramy i którego się niestety wstydzimy. Jak powiedziałem lichy przekład spowodował też, że spiżowe słowy Ibsena, głoszone przez usty głównych bohaterów dramatu przeszły bez wrażenia, wprost niezrozumiale.
Nie mam zamiaru rozwodzić się nad samym dramatem, którego zresztą nie można traktować oddzielnie, gdyż każdy z dramatów Ibsena jest antytezą całego szeregu poprzednich a syntezą dwóch ostatnich dramatów. Nie podobna pisać o „Norze“, nie omawiając trzech innych dramatów społecznych: — Podpory społeczeństwa, Wróg ludu i Upiory“. A ponieważ celem mojego sprawozdania ma być omówienie gry p. Idy Kamińskiej, córki głośnej tragiczki żydowskiej, która odtwarzała jedną z najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych ról kobiecych w dramatach Ibsena, odstępuje od omówienia samego dramatu.
Norę napisał Ibsen podobno dla pewnej, wybitnej artystki, nie mając zupełnie zamiaru ,— jak to rozumowali inni być apostołem haseł emancypacyjnych. I t em się też tłumaczy, że rola ta wyposażona jest we wszystkie walory, których wyzyskanie zależy od talentu odtwórczyni. Wszystkie inne postacie są blade i niedociągnięte — sam dramat należy do słabszych.
Nora to dwie kobiety, a raczej dwa typy kobiece, gdyż jak słusznie zaznaczył Berg, a co zresztą przyznał sam Ibsen, kobieta, która w poprzednim akcie rozprawia, jak małe dziecię o prawie fałszowania dokumentów publicznych, w następnym akcie choćby nawet pod wrażeniem najgłębszych przeżyć— nie może rozumować, jak profesor logiki.
Ta dwutypowość postaci stanowi główną trudność dla wykonawczyń Ida Kamińska ma talent. I aczkolwiek odtworzenie postaci tak skomplikowanej wymaga nadzwyczajnej rutyny, najdokładniejszej znajomości najgłębszych tajników sceny, wyjątkowej inteligencyi i niezwykłej intuicyi artystycznej, to powiedzieć można śmiało, że Ida Kamińska wyszła z tej próby zwycięsko, że dźwigała ten ciężar na swych młodych barkach, nie ugiąwszy się pod jego balastem. Wprawdzie brakło je j postaci zwłaszcza w pierwszych scenach tej szczerej niewinności, tej dobroduszności lalki, a czyniła chwilami wrażenie kobiety przewrotnej, złej, zepsutej, to przecież nie mniej miała wiele bardzo szczęśliwych momentów. Zwłaszcza w swawolnej i rozkapryszonej scenie zabawy ze swymi dzieciakami była artystką w każdym calu.
Świetną była w akcie drugim. — Tę walkę wewnętrzną, a jednak tak bardzo zewnętrzną, tę druzgocącą niepewność, to gubienie się w domysłach, to szamotanie się duszy pomiędzy prawem a odpowiedzialnością oddawała z głębokim smakiem artystycznym i wyjątkową subtelnością. Organ jej nieco słaby o braku metalicznej barwy w ostatnim akcie, kiedy ta laleczka przeistacza się w kobietę, głoszącą hasła emancypacyjne, w rzeczy samej nie dopisał. Talentem p. Idy Kamińskiej winno się zająć czujne oko reżysera. Brak jej grze, opartej na wrodzonym talencie pewnych nieodzownych wskazówek pedagoga -artysty, brak szkoły w wielu wypadkach ta k bardzo pożądane j.— A szkoda puszczać tego talentu na bystre wody bez odpowiedniego przygotowania. Czujne oko wielkiej matki nie jest wystarczającem.
Ida Kamińska ma w sobie iskrę talentu z bożej łaski. Nie pozwólcie, aby ta iskierka jedynie się tliła. Dajcie jej możność pracy nad sobą, aby ta iskra wybuchła płomieniem, który kiedyś złotą łuną oświetlać będzie późniejszy—tuszmy— szczęśliwszy okres teatru żydowskiego.
Jak najpomyślniejszego rozwoju tego prawdziwego talentu szczerze życzymy.
O innych wykonawcach drugim razem.
JÓZEF DUNKELBLUM .
Cały numer 19 „Myśli Żydowskiej” z 1917 roku do przeczytania w Archiwum.