Ferdinand Raimund
CHŁOP MILIONOWY

Chłop milionowy

Stanisław Krzesiński w Kolejach życia tak opisuje tę premierę [s. 89–93]:

Chłop milionowy - Jan Nepomucen Nowakowski

Zaraz po Machabeuszach wzięto się do wystawy Chłopa milionowego. I znowu od pierwszej do ostatniej dekoracji Malinowski robił wszystko nowe. Przepyszny salon ponczowy zielony i, bogatszy jeszcze, pąsowy w pałacu Rybaka, wszystko prócz złotych kapitel i gzymsów nasypywane było filterglasem (to jest drobniutkim kolorowym szkłem w cieniutkich płateczkach). Ale cała wystawa była tu trudniejszą niż w Machabeuszach, bo wiele zmian czarodziejskich więcej wymagały pracy przy wystawie niżeli tam, a co tylko wymagały informacje znajdujące się w egzemplarzu, mimo szczupłości miejsca nic a nic nie było opuszczone. Noc kończąca akt pierwszy była daleko efektowniej urządzona niż w Warszawie. To przyznawało wiele osób będących na tej sztuce w Warszawie i przybyłych z powątpiewaniem dla porównania wystawy i gry, mianowicie tak okrzyczanego w te czasy Fortunata, jakim był Jan Nowakowski, słynny artysta przybyły do Warszawy z teatru lwowskiego. Ależ całą wystawą kierowałem ja i Malinowski, także dobrze pojmujący mechanikę teatralną. Otóż stosując się do informacji egzemplarza, Malinowski zrobił Noc spuszczającą się z góry w obłoku wielkości zwyczjnego człowieka, w tunice szarej, okrytej srebrnymi gwiazdami, w koronie. Figura ta miała potem wzrastać do wysokości sceny i dopiero znikać, a ja dodałem pomysłu, aby spuściwszy się w głębi, Noc ta posuwała się na przód sceny do miejsca, gdzie klęczała Ludwika, nad nią dopiero wzrastała i rozciągając ręce uzbrojone w berło makówkowe, rozpinała lekki gazowy płaszcz czarny, osypany gwiazdami, na całą szerokość i wysokość sceny. Dopiero przybywały gnomy i unosiły z sobą Ludwikę. Efekt to był bardzo wielki, a zadziwienie publiczności nie miało granic, jakim sposobem urządzono maszynerię tej Nocy, mianowicie z posunięciem się jej na przód i wzrost bez widocznych pomocniczych drutów. Wszystko też inne dla publiczności lubelskiej było nierównie zadziwiające. Nie widywano tu dawniej podobnych wystaw, chociaż widziano wiele pięknych rzeczy. Ale najwystawniejszą dotąd była opera Wolny strzelec przez trupę krakowską przedstawiona.

W grze artystów Nowiński doskonale pojął charakter spanoszonego chłopa i chociaż grał go zupełnie na inny sposób jak Nowakowski w Warszawie, wszelako wiernie trafiał w myśl autora. Ale największą osobliwością była pani Nowińska w roli Starości zgrzybiałej, którą w braku mężczyzn przyjęła na siebie. Tak umiała naśladować głos drżący starca kaszlącego i ledwie stąpającego, ze próżno sobie widzowie łamali głowę dla odgadnięcia, kto by to był taki. A w następnym akcie, gdy się ukazała jako Trankwillia, Nimfa Ukontentowania – jakaż to była lekkość, jaka swoboda i wesołość! Toteż od czasów pani Nowińskiej, już później, prowincja nie widziała tak wszechstronnej, a tak doskonałej artystki. Mnie się dostała rola Karola. Jukundus Chełkowski lekkością swą, choć tak małą rolką, ale wiele się przyczynił do ożywienia sztuki. Frołowiczowi bardzo pasowała rola Lorenza. Nawet Duchy Zawiści i Nienawiści znalazły dobrych przedstawicieli w Wąsowiczu i Zaleskim. Ludwiką była Werecka, a Młodością pani Zabłocka. Orszak też Młodości był dość liczny i tańcem urozmaicił i ożywił scenę. Zapomniałem we wstępie nadmienić, iż przy zakładaniu szkoły baletu przez Debraya w Warszawie jakiś czas i ja uczęszczałem, ale że rodzice nie chcieli, bym przerywał sobie nauk, chodząc do szkół dominikańskich, wycofali mnie z baletu. Wszelako mając już dobre początki i bywając na każdym przedstawieniu, wszystko się mocno w pamięć wbijało, stąd też miałem łatwość w układaniu tańców, grup i ewolucyj, co mnie jeszcze użyteczniejszym czyniło dla teatrów prowincjonalnych.

Gdy się więc zbliżył dzień przedstawienia tej sztuki, Nowiński, słusznie obawiając się obojętności lublinian, nie położył na afiszu firmy swego benefisu, ale że to trudno, aby taka tajemnica pozostała w ukryciu, publiczność więc wiedziała. Ale szanując to incognito i wiedziona ciekawością, wiedząc o poprzednich tak długich i kosztownych przygotowaniach, pomimo zdwojonej ceny, na dwa przedstawienia z góry zapowiedzianej, dosyć licznie przybyła, wszelako nie tak tłumnie jak na Machabeusze. Może to skutkiem przedostatniego tygodnia Wielkiego Postu, może z innej przyczyny, wszelako dochód był o wiele mniejszy niż na benefisie pani Nowińskiej. Nowiński więc zgryziony, straciwszy tyle czasu i poniósłszy znaczne koszta na wystawę i garderobę, zdesperowany chciał widowisko odwołać, ale my obawiając się złych następstw, które i tak czuć sie nam dawały, nie chcąc zostać bez grosza na zbliżające się święta, postanowiliśmy powstrzymać zamiar Nowińskiego. Mając już głos przeważny i zaufanie kolegów, a łaski u dyrektora, po krótkim przedstawieniu artystom mojej myśli, ofiaruję Nowińskiemu w imieniu całego towarzystwa czysty dochód z drugiego przedstawienia tej sztuki, mający się dać w następną niedzielę (a była to niedziela kwietnia). My zaś z pierwszego opłacimy wszystkie koszta i co pozostanie, weźmiemy na dział, byle tylko sztuka tego wieczoru tak była wystawioną i odegraną, jak tego wymagały długie starania. Zachęcony tym Nowiński przystał i grał doskonale, w nadziei liczniejszego zgromadzenia na drugi raz. Grali i wszyscy z życiem, bo byli pewni dobrego grosza mimo wielkich kosztów. Publiczność też tego wieczoru umiała ocenić i nagrodzić pracę staranną artystów i dyrektora, i malarza, i maszynerię, słowem wszystko, co tylko wpływało do pięknej całości tej mozolnej sztuki!

Raimund w roli Chłopa milionowego

Uradowany Nowiński czekał niedzieli, rozprawiając podług zwyczaju po cukierniach, restauracjach i handlach o zaletach sztuki, o wytworności wystawy, o zapale i zdziwieniu, z jakim publiczność przyjmowała każdą zmianę czarodziejską itd., itd., a mianowicie o nowych zwrotkach „miotełek" stosowanych do miejscowości. Wszystko to zdawało się zapowiadać bardzo liczne zgromadzenie.

Tymczasem, czy publiczność wstrzymana podwyższeniem ceny, czy skrupułem, że to ostatnia niedziela postu, czy też brakiem z powodu wydatków świątecznych – zaledwie połowę miejsc zajęła. Dochód więc czysty byłby prawie taki sam jak z pierwszego przedstawienia albo bardzo mało co większy. Żal nam się zrobiło dyrektora, że tyle jego zabiegów, choć już koszta miał zwrócone, tak słabo będą wynagrodzonymi. Znowu więc przedstawiam kolegom, abyśmy to przedstawienie przyjęli, co i dla nas będzie z korzyścią, a Nowińskiemu ustąpili trzecie przedstawienie w drugie święto dać się mające.

„Zgoda!" – krzyknęli wszyscy. Nowiński uściskał mnie serdecznie, podziękował artystom i przedstawienie poszło z większą jeszcze dokładnością jak po raz pierwszy, bo to już zwykłe następstwo, że raz pierwszy uważa się jako prawdziwa jeneralna próba. Wszyscy więc radzi z gotowego grosza wesołośmy doczekali święconego jajka, z najszczerszymi życzeniami spiesząc do dyrektorstwa. I oni też przyjęli nas z prawdziwą koleżeńską serdecznością i liczne wychylono wiwaty za pomyślność jutrzejszego przedstawienia i dochodu. Jak wszędzie, tak i tu publiczność w święta licznie uczęszcza do teatru, a tym bardziej, gdy ma sztukę po temu. Na trzecie przedstawienie więc Chłopa milionowego teatr był napełniony, ale że to po zwykłych już cenach, zatem dochód ogólny nie zadowalał Nowińskiego. Teraz byliśmy już nieco nieukontentowani z jego wymagań i na jego targowania się z aktorami odpowiadaliśmy, że już dosyć zrobiliśmy z naszej strony. Odwoływać nie wypada, bo teatr pełny, a zapowiedzieć czyjąś słabość to znaczyło to samo, co pożegnać się na zawsze z publicznością. A i wstyd nam było, aby przy świętach tak gościnnych, jakimi są wielkanocne, ogłaszając czyjąś słabość narażać go na opinią człowieka niewstrzemięźliwego. Nie było więc rady, musiało się widowisko rozpocząć. Cóż robi Nowiński? W chwili pierwszego swego wyjścia zaczyna swą rolę gadać z niechcenia, pod nosem, jak to się zwykle czyni na próbach ze sztuki dobrze już znanej. Publiczność zaczyna szmerać, my truchlejemy za kulisami, bo przeczuwamy smutne następstwa. Zbliżam się więc w kulisie [do] najbliżej będącego Nowińskiego i mówię: “Panie Kajetanie, królu, nie gub nas!...” Nowiński w przerwie odpowiadania Lorenzowi mówi do mnie półgębkiem: “A dacie mi inny benefis?” – i dalej kontynuuje rolę! Ja mówię “Zobaczymy!” Nowiński: “Dacie, czy nie? Bo zejdę ze sceny!” Ja: “Damy już, damy! Tylko graj pan jak się należy!” Nowiński: “A kiedy?” Ja: “Kiedy pan sam zechcesz!” Nowiński: “Słowo?” Ja: “Słowo!” W tej chwili otrząsnął się jakby ze snu, odchrząknął, przybrał charakter roli i grał jak zwykle.

Stojący za mną Chełkowski, Wąsowicz i Zalewski potwierdzali każde moje słowo. Nowiński, uważając to wszystko, przyjął i przystał jako na umowę prawomocną.

Publiczność znajdująca się bliżej sceny słyszała to i naturalnie takie targi w chwili przedstawienia jednych rozśmieszały, drugich oburzały. Dalsza publiczność nie wiedziała, co sądzić o tej początkowej niechęci, a potem o doskonałej grze dyrektora, ale gdy się dowiedziano o istornych powodach, to, cośmy przewidywali, to się i ziściło. Z każdym dniem następnym wzrastała niechęć ku Nowińskiemu i dochody się zmniejszały, tym bardziej z rozpoczynającą się porą wiosenną, która zawsze oddziaływa na publiczność wolącą po nudach zimowych szukać rozrywek na świeżym powietrzu.

Miotełki

“Miotełkami” nazywano kuplety do Chłopa milionowego, aktualizowane w zależności od miejsca inscenizacji. Poniżej strofki “miotełek” śpiewanych na przedstawieniu lubelskim w roku 1830:

To ten pobożny człek,
Co w postach trawi wiek.
Litość wysławia w głos,
A biednym szczutka w nos.
Anioł na ustach tuż,
A czart – szkatuły stróż.
Za każdy dukat sam
Sto mioteł panu dam.
Miotły, miotełki!...

Ten znów sędziwy pan
Z wiary małżeńskiej znan,
Niech za drzwi tylko krok,
Już się z niej skręca w bok.
Pędzi jak sęp na łów
Panien, mężatek, wdów.
Chcąc w nim mężów wzór znać
Trza go w miotełki brać.
Miotły, miotełki!...

Któż to? Obrońców wzór,
Co ma z sumieniem spór,
By wydrzeć zbrodni plon,
Broni razem dwóch stron.
Krzywe nastawia wprost
I spraw przyspiesza wzrost.
A kończąc resztki strzyc
Łap wszystko, stronom - nic.
Miotły, miotełki!..

A w Warszawie śpiewano na przykład taką strofkę:

A to ten wielki pan,
Z swej hardej duszy znan,
Dmie się jak gdyby paw,
Ani się w oczy staw.
Choć skarżyć chcesz, to cyt,
Bo będziesz za to bit;
Więc takiej dumnej głowie
Człek w kącie tylko powie:
Miotły! Miotełki!

Streszczenie

Czas akcji: średniowiecze.
Miejsce akcji: częściowo w krainie czarów, częściowo realnie.
Obsada: 23 role męskie, 9 ról kobiecych, kilkanaście epizodów kobiecych, kilkanaście epizodów męskich.
Sztuka w trzech aktach.

Akt I
Do zamku potężnej czarodziejki Lakrymozy przybywają na jej zaproszenie duchy, czarodzieje, czarodziejki. Kiedy zjawia się gospodyni, opowiada zebranym historię, która zarazem jest powodem, dla którego wszystkich ich tu zebrała. Otóż córka jej, zrodzona ze związku z pięknym ziemianinem, którą po jego tragicznej śmierci, zabrała z ziemi do swojego zamku i rozpieszczała tak, jak tylko pozwalały na to jej czarodziejskie możliwości, została jej odebrana przez królową wróżek, by nie została zatruta przepychem. Wyrokiem królowej dziecko zostało oddane na wychowanie ubogiemu wieśniakowi, a Lakrymozie odebrana moc czarodziejska na ziemi na tak długo, dopóki skromność córki nie odkupi jej zuchwalstwa. Tylko jeśli jej córka znienawidzi bogactwo i przed ukończeniem osiemnastu lat poślubi biedaka, który będzie jej pierwszą miłością – matka będzie mogła ją odzyskać i zapewnić jej umiarkowany dobrobyt. Przez czternaście lat córka jej rzeczywiście żyła skromnie pod opieką wieśniaka. Jednak Swar, którego względy Lakrymoza odrzuciła, postanowił się zemścić i sprawił, że chłop znalazł ogromny skarb, po czym przeniósł się wraz z wychowanicą do miasta, gdzie żyje na najwyższej stopie i próbuje zmusić dziewczynę, by wyszła za jakiegoś bogacza, choć jej serce należy do ubogiego rybaka. Lakrymoza wezwała tu wszystkich, by prosić ich o pomoc, ponieważ jutro o północy jej córka kończy osiemnaście lat. Jeżeli do tego czasu nie zostanie żoną rybaka – będzie dla matki stracona. Wysłuchawszy tej historii, duchy i czarodzieje z ochotą podejmują się pomocy i pod wodzą czarodzieja Ajaksika wyruszają na ziemię.
Tymczasem w urządzonym z wielkim przepychem domu Fortunata Korzenia, owego chłopa, który przygarnął niegdyś córkę czarodziejki, trwają nieustanne uczty i hulanki. Korzeń nie wylewa bynajmniej za kołnierz i jedyną jego troską jest niewdzięczna wychowanica – Lotka, która nie tylko nie zamierza wychodzić za żadnego bogacza, ale nawet nie raczy ubrać się ani zachowywać stosownie do pozycji swojego przybranego ojca, tylko wciąż tęskni za swoim biednym rybakiem Karolkiem. Karolek też zresztą nie zapomniał o swej ukochanej i oto przybywa do jej domu, w towarzystwie przebranego za bawarskiego kupca Ajaksika, który obiecuje, że w ciągu dwóch dni wyprawi im weselisko.
Niespodziewanie jednak całą akcję przerywa powrót Korzenia. Ajaksik pospiesznie ukrywa Karolka w zaczarowanej skrzyni, a wobec gospodarza przedstawia się jako handlarz ślimakami, krewny Karolka, który przybył, aby wstawić się za kuzynem. Korzeń oburzony taką bezczelnością zdecydowanie odmawia i zaklina się, że póki się nie zestarzeje i będzie miał dość siły, aby się temu małżeństwu przeciwstawić, nie dojdzie ono do skutku. "Umowa stoi" – mówi mu na to Ajaksik i wychodzi. Karolek, oburzony takim postawieniem sprawy przez Korzenia, zaklina się Lotce, że ponownie ujrzy go bogatym albo wcale, po czym wyskakuje przez okno. Traf chce, że ląduje akurat na głowie wychodzącego z domu Korzenia, który widząc co się dzieje, każe go ścigać jak złodzieja, a Lotkę wypędza z domu.

Akt II
Wygnana Lotka wędruje, szukając swego dawnego domu. Trafia jednak do skromnego domku w urokliwej dolince, zamieszkiwanego przez Radość. Radość przyjmuje ją serdecznie jak swoją siostrę. Mówi jej, że mężczyzna, który ją dziś wypędził, nie jest jej ojcem. Ma jednak matkę, która bardzo ją kocha i którą wkrótce pozna. Obiecuje jej też, że jeszcze dziś połączy ją z ukochanym Karolkiem.
Tymczasem w domu Korzenia, w którym trwa nieprzerwana hulanka, zjawia się niespodziewany gość – Młodość. Przybyła, by bo wielu wspólnie spędzonych latach raz na zawsze rozstać się z Korzeniem. Jakiś czas po tym do drzwi puka Starość i choć Korzeń nie chce wpuścić jej do środka, wchodzi siłą i zapowiada, że odtąd zamieszka razem z nim. Zwykle – mówi – uprzedza wcześniej o swoim nadejściu, ale za to, że Korzeń przegnał z domu dobre, kochające dziecko, przysłano ją już teraz. Po jej przybyciu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki czterdziestoletni Korzeń staje się starcem. Gdy sobie to uświadamia, przeklina całe swoje bogactwo i wtedy – zgodnie z umową, którą kiedyś zawarł ze Swarem – jego dobra, dom, pieniądze znikają. Korzeń znajduje się teraz znów, jako biedny chłop, w swojej dawnej, podupadłej chatce w lesie.
Swar, widząc, że cały jego plan pognębienia Lakrymozy legł w gruzach, wzywa na pomoc Wstręt i postanawia zemścić się jeszcze inaczej. Postanawia zawieść rozpaczającego nad utratą ukochanej Karolka do zaczarowanego pawilonu, w którym znajduje się pierścień, zapewniający posiadaczowi niezmierzone bogactwa. Aby go zdobyć, trzeba strącić za jednym zamachem dziewięć kręgli – zaklętych duchów, które strzegą pierścienia. Gdy jednak śmiałkowi nie uda się to za pierwszym razem – zginie. W ten sposób, choćby Karolek dopiął swego i wziął za żonę Lotkę, nie będzie już przecież biedakiem i klątwa rzucona niegdyś na Lakrymozę nie zostanie zdjęta. I rzeczywiście, Karolek, doprowadzony do zaczarowanego pawilonu przez złe duchy, strąca wszystkie kręgle i zdobywa pierścień.

Akt III
Zdobywszy zaczarowany pierścień Karolek buduje wielki, wspaniały pałac i wyrusza na poszukiwanie Lotki. Radość, dowiedziawszy się co się stało, udaje się razem z Lotką do tego pałacu, chcąc przekonać Karolka, aby wyrzucił pierścień. Jeśli tego nie zrobi, po dziewięciu dniach znienawidzi ludzi i siebie samego. Jedynie ten, który dobrowolnie odrzuci pierścień, może być ocalony. Karolek odmawia. Zdobył bogactwa, narażając życie i dzięki nim wreszcie może dać Lotce szczęście. Wtedy Radość rzuca czar na Lotkę i odtąd ta – ledwie spojrzawszy na pierścień, czy na jakikolwiek inny klejnot – mdleje. Karol widząc, że nie może mieć jednocześnie i bogactwa i ukochanej, odrzuca pierścień i znów staje się rybakiem. Wtedy zjawia się Lakrymoza, inne duchy, czarodzieje i wreszcie Korzeń, który utraciwszy bogactwo został sprzedawcą popiołu i zrozumiał wreszcie swoją głupotę. Teraz wraz z Lakrymozą błogosławią młodym i odbywa się ceremonia zaślubin. W prezencie ślubnym Lakrymoza, nie mogąc obdarzyć młodych brylantami, darowuje im przepiękny teren rybacki, a Radość – zaczarowany wodospad – źródło zapomnienia o smutku…

Egzemplarz sztuki w Archiwum → Chłop milionowy

Wyszukaj

Wpisz poniżej wyszukiwaną frazę, po czym wciśnij przycisk "Szukaj".

Cookies

W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony oznacza, że cookies będą zamieszczane w Państwa urządzeniu; więcej informacji znajdą Państwo w polityce prywatności.

Należy zaakceptować cookies, aby przeglądać zawartość strony. Decyzję można w każdym momencie zmienić w ustawieniach przeglądarki.