Teatr/ Teatr publiczności

Jaka była lubelska publiczność w czasach, kiedy przy Jezuickiej odbywały się głównie przedstawienia teatralne? Wiemy, że w teatrze bywali mieszczanie, przedsiębiorcy trudniący się handlem, urzędnicy państwowi, inteligencja, okoliczni ziemianie, wojskowi. Siadywali na widowni, która mogła pomieścić około 300 osób, w sposób odzwierciedlający strukturę społeczną: na parterze, gdzie stały ławki, średniozamożni, w lożach bogatsi, na najwyższej kondygnacji zwanej paradyzem lub jaskółką najbiedniejsi, ale zwykle najwierniejsi miłośnicy Melpomeny. Tę właśnie publiczność najprawdopodobniej w 1835 roku uwiecznił na swoim obrazie Efekt melodramy Feliks Pęczarski.

Cechą ówczesnych widzów był żywy, emocjonalny odbiór sztuki teatru: spontaniczne reakcje, głośne komentarze, żywiołowy aplauz bądź bolesna dla aktorów bezpośrednia krytyka wyrażana tupaniem i gwizdami. Widzowie dobrze wiedzieli, jaką mają władzę nad artystami – kupowali przecież bilety i abonamenty – i za pomocą tego ekonomicznego mechanizmu żądali spotkania ze sztuką zgodną z ich upodobaniami. Obiektywnej wiedzy o gustach teatralnych tamtych czasów dostarczają nam informacje o przedstawieniach benefisowych – im bardziej publiczność doceniała sztukę, tym więcej była w stanie za nią artystom zapłacić. Nietrafiona propozycja repertuarowa bądź obsadowa kończyła się tak zwaną klapą. 

Dyrektor Paweł Ratajewicz, który starał się jak mógł zyskać przychylność publiczności dla działalności swojej trupy w Lublinie, musiał wziąć pod uwagę nawet taki szantaż: 

Publiczność cała bywająca i mająca bywać w teatrze uprasza P. Dyrektora teatru o zmienienie aktorów i aktorek wyjąwszy panny Bobrowskiej i Zawistowskiej, panów Teksla, Tomaszewicza, Krzesińskiego, Lipińskiego. Innych zaś zmienić prosimy, inaczej zaś mało kto w teatrze będzie bywał. A więc zdaje się, że nie zechcesz Pan zrobić wbrew prośbom naszym i odstręczania bywających w teatrze osób. O to więc jedynie prosimy, a zobaczysz Pan, jaki skutek Pan odniesiesz.

Efekt melodramy to rzeczywiście jeden z niewielu „obrazów” dawnego teatru w Polsce. Historycy narzekają na dużą dysproporcję pomiędzy tym, co można opisać, a tym, co można pokazać. Dokumenty, afisze, wydawnictwa zawierają szczegółowe informacje, konkrety, ale – jak pisze Andrzej Ryszkiewicz: „Niemal bez śladu ulotniła się atmosfera widowni, nie ma czym zilustrować tak licznych dykteryjek i barwnych opisów życia aktorów za sceną i poza teatrem, nie wiadomo jak zaludnić puste loże i rzędy krzeseł na widowni, które wyrysował precyzyjny grafion projektanta”. Dlatego obraz Pęczarskiego budzi tak duże zainteresowanie.

Poniżej fragment artykuły prof. Andrzeja Ryszkiewicza opublikowanego w „Pamiętniku Teatralnym” 1958, z.3-4.

NA WIDOWNI LUBELSKIEGO TEATRU

W prowincjonalnym mieście Gorkij przechowywana jest kompozycja, której ani autora, ani tematu dotąd nie określono. Jest to obraz olejny na płótnie o wymiarach 68 x 110 cm, noszący numer inwentarzowy 682, a pozyskany w 1924 roku z majątku Jurjino (Niżegrodzka gubernia, rezydencji hr. Szeremietewych, którzy zapisali jedną z piękniejszych kart w historii rosyjskiego teatru. 0 płótnie tym nie ma w literaturze żadnej wzmianki, nieznane są też jego dzieje.

Obraz  przedstawia właściwie studium fizjognomiczne: kilkanaście twarzy, nie tyle nawet znaczonych jakimś silnym przeżyciem, co powykrzywianych w karykaturalnych grymasach. Zgrupowane są tak ciasno, że na korpusy wprost miejsca nie staje, nierozsunięte w głąb na poszczególne plany, a ściśle spiętrzone, jakby na spłaszczonym, fragmentarycznym widoku amfiteatru. Bo tak też był ten obraz pomyślany: wskazuje na to parapet, na którym wsparł się pierwszy rząd, a najmłodszy z przedstawionych przewiesił przez poręcz płachtę papieru i pogrążył się w lekturze. Widoczna część napisu wyjaśni nam wszystko; jesteśmy na piętrze widowni w czasie przedstawienia, a jeden z widzów czyta afisz teatralny. Napis głosi bowiem: ,,Za pozwoleniem zwierzchności. Teatr Polski. Dziś we Środę dnia 2 Grudnia 1835 Roku artyści dramatyczni pod dyrekcyą T.A...''  Nazwisko dyrektora nie jest (przynajmniej na fotografii) zbyt czytelne, ale inicjały są niedwuznaczne – to oczywiście Tomasz Antoni Chełchowski (1806-1861).

Feliks Pęczarski, Publiczność lubelska, 1837.

Jakie przedstawienie poruszyło tak widzów niestety – niestety nie wiem. Sezon l834/35 spędził Chełchowski ze swą trupą w Płocku, pierwszą połowę 1836 w Lublinie. To stwierdza zgodnie cała literatura pomijająca informacje o miejscu pobytu pod koniec 1835 roku. Ale, idąc za wskazówką Simona [Dykcjonarz teatrów polskich, Warszawa 1935, s. 385] odszukamy wiadomość z „Kuriera Warszawskiego” [1835, nr 250], który pod datą 20 września 1835 podaje, że ,,Towarzystwo Aktorów przez przeszło rok bawiące w Płocku pod przewodnictwem JP Chełchowskiego, udało się teraz do Lublina, gdzie ma zostać przez następną zimę''. O tym pobycie lubelskim wiemy jednak bardzo mało, zawiódł przede wszystkim niezastąpiony Krzesiński, który właśnie na wyjezdnym z Płocka - pod koniec czerwca – pokłócił się z antreprenerem i trupę opuścił; już bez niego pojechała do Lublina. Zanotował tylko, że Chełchowski w lubelskim teatrze ,,przerobił krzesła górne na loże'', a zespół wzmocnił takimi siłami, jak Jan Królikowski, Józef Rychter i Marceli Zenopolski, tracąc równocześnie dobrych aktorów. Co wówczas grano – nie wiadomo. Lakoniczna i trochę późniejsza wzmianka Sierpińskiego [Obraz miasta Lublina, Warszawa, 1839, s. 145] wymieniająca „większe nawet sztuki, wyborowe komedie i opery francuskie z najnowszych dzieł zagranicznych tłumaczone lub krajowych utworów'' nie daje oczywiście wiele. A prasy miejscowej wówczas nie było, jeśli pominąć Dziennik Urzędowy Województwa Lubelskiego. Sam teatr zbudowany w 1822 roku według projektu Łukasza Rodakiewicza ma już tak obszerną literaturę [Henryk Gawarecki, Dzieje pierwszego budynku teatralnego w Lublinie, „Kamena” 1954, nr 4, s. 52-55; tam dalsza literatura], że opisywać go nie ma potrzeby.

Louis-Leopold Boilly, Publiczność paradyzu, 1830.

Ostatnią kwestią jest autorstwo obrazu. Narzuca się ono samo: tak wykrzywione w swej mimicznej, niemej wymowie twarze malował wówczas u nas tylko Feliks Pęczarski (1804 – 1862). Jego życiorys wykazuje dotychczas sporo białych plam, trudno nawet ściślej ustalić daty jego pobytu w Lublinie. W każdym razie wszystkie znane obrazy Pęczarskiego z lat 1834-39 związane są z tym miastem, z dworami okolicznymi, częściowo z Podlasiem. Artysta malował w tym okresie życia przede wszystkim portrety, a te zamawiała szlachecko-urzędnicza warstwa rozsiana po całej „lubelskiej guberni”.

Obraz Boilly, Efekt melodramy, 1830
Obraz Boilly, Wejście do teatru, 1819.

Skłonna do wielkich słów ówczesna prasa przyrównywała charakterystyczne obrazy rodzajowe Pęczarskiego do Hogartha i siedemnastowiecznych Flamandów czy Holendrów. Na co dzień ten skromny i ubogi głuchoniemy malarz pomagał jednak swej inwencji tanimi litografiami francuskimi. Mistrzem był mu nade wszystko Louis-Leopold Boilly (1781-1845). Piewca paryskiego półświadka miał licznych naśladowców i kopistów, którą można uzupełnić i paroma Polakami. Między nimi najważniejszy był właśnie Pęczarski. Jego „Biblią pauperum” stał się popularny, powtarzany parokrotnie cykl  Boilly’ego Grimaces (1823-28). Nie to nawet, by miał owe plansze kopiować , choć i to mu się przydarzyło [St. Ciechomski, Piwowarski, Pęczarski i Boilly, „Plastyka” 1938, nr 4] – ale one dostarczały mu tematów, ujęć kompozycyjnych, pokazywały, jak karykaturalna deformacja twarzy charakteryzuje ludzkie przywary i śmiesznostki. Francuz szukał tematów do litografii i obrazów w mieszczańskich domach, w szynkach, na ulicy i w ogrodach, modele swe wyszukiwał wśród tłumów, uparcie błądził za nimi po paryskich uliczkach. Nie ominął w tej wędrówce także teatru czy kabaretu. Tak powstały obrazki ciżby tłoczącej się na bezpłatne przedstawienia teatralne, ujętej albo w momencie szturmu na drzwi wejściowe, albo zatłaczającej galerie podczas przedstawienia. Datę 1830 noszą litografie Bezpłatny spektakl i Efekt melodramy – obie będące karykaturalnym studium fizjognomistycznym plebejskich widzów z „paradyzu”. Tak też pomyślany jest obraz Pęczarskiego. Nie skopiował on głośnego Francuza (przeszukanie w Bibliothèque Nationale kompletnego dorobku graficznego Boilly dało wynik negatywny), tylko temat od niego pożyczył, nie po raz pierwszy zresztą (np. parokrotnie powtarzana ok. 1845 r. kompozycja Pęczarskiego Amatorowie herbaty ma swój tematyczny prototyp w litografii Boilly. Może dlatego nie oznaczył swego obrazu jako „oryginał”, co zwykł był czynić.

Jeszcze tylko drobna sprawa – drogi, jaką przebył obraz z Lublina w głąb Rosji. Zdani tu jesteśmy wyłącznie na przypuszczenie. Pewną wskazówką może służyć pamiętnikarz Ksawery Prek, nota bene również głuchoniemy artysta. Pisze on, że Pęczarski „mieszkał potem w Lublinie, oddając się […] malarstwu i portretując różne osoby; tamże raz generałową rosyjską przejeżdżającą portretował, za co mu sowicie wynagrodziła”. Można by sobie wyobrazić, że kupiła wówczas i nasz obrazek, który po stu dwudziestu latach rewindykujemy dla polskiego czytelnika.

Na publiczność Teatru Starego zwrócił uwagę korespondent „Gazety Warszawskiej” z 17 grudnia 1822 roku (nie wychodził jeszcze wtedy „Kurier Lubelski”), czyli kilka tygodni po otwarciu sceny:

Wreszcie donieść ci muszę, że Publiczność nasza (podobno i u was w stolicy dzieje się toż samo) hojna iest bardzo w oklaski, tak dalece, że czasem aktor niemi obsypany, sam nie wie przez co na nie zasłużył. Nicby to w reszcie nie szkodziło, gdyby Panowie aktorowie, biorąc podobny rodzaj pochwał za zachęcenie, w przyszłości na sprawiedliwsze zarabiali, ale przeciwnie, bardziej się opuszczają…

W „Kurierze Lubeskim” z 23 lutego (7 marca) 1866 roku redaktor zamieścił taki opis:

Pełne wrażeń było sobotnie bezpłatne widowisko w teatrze, mniej ze strony sceny, bo tam przedstawienie szło swoim porządkiem, ale ze strony spektatorów. Przyzwoite towarzystwo zapchało wszystkie miejsca, tworząc gruppy godne pędzla Rafaela. Tu rumiana kuchareczka weseliła się obok wąsatego huzara, tam pokojówka objaśniała sceniczne ustępy całemu gronu kumoszek, tu wiejska dziewoja oparła się o grzbiet sąsiada, który oczy wlepił w pociesznego na scenie szewca. Tam loże zajęło okoliczne dygnitarstwo, spracowany chłopek przyglądał się swemu vis-a-vis, pompatycznym mieszczkom, arystokratkom z przed studni. A już wyższe sfery, to jedno pasmo różnego rodzaju głów i główek, a wszystkie wesolutkie, rumiane, pyzate, błyszczały jak gwiazdy na parydyzie. Na zakończenie podczas kantaty, przy odśpiewaniu hymnu Boże Cesarza chroń zagrzmiało głośne h u r r a! po całej świątyni Melpomeny. Po takiej sobocie, przewietrzały się krzesła i loże w niedzielę na jeneralnej próbie Dziwaka czyli postępie czasu. Bo też z prawdziwym postępem czasu próba ta się udała, tak że Dziwak z małemi poprawkami mógłby być przedstawiony, chociaż może po tej próbie pójdzie ad acta, za co wdzięczni mu będą artyści, że artystycznie nie będą potrzebowali wyuczyć się ról swoich, kulisy za to, że więcej z gośćmi galopować nie będą, a publiczność że więcej nad Dziwakiem dziwować się nie będzie.

Wyszukaj

Wpisz poniżej wyszukiwaną frazę, po czym wciśnij przycisk "Szukaj".

Cookies

W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony oznacza, że cookies będą zamieszczane w Państwa urządzeniu; więcej informacji znajdą Państwo w polityce prywatności.

Należy zaakceptować cookies, aby przeglądać zawartość strony. Decyzję można w każdym momencie zmienić w ustawieniach przeglądarki.