W tym numerze “Kuriera Lubelskiego” na stronie 318 recenzja z Otella Williama Shakespeare’a, w którym wystapił gościnnie Ira Aldridge:
Chwytamy za pióro, by w kronice teatru naszego zanotować jedną z najpiękniejszych chwil, jakie nam dało wystąpienie europejskiej sławy tragika p. Ira Aldridge. Pierwsze to i może na długo jedyne zjawisko na scenie naszej, którego oglądanie pewnym tylko przyjaznym okolicznościom mamy do zawdzięczenia; nic więc dziwnego, że pomimo zdublowanej ceny wszystkich miejsc, pierwsze we środę przedstawienie Otella ciekawych pomieścić nie mogło, część zatem znaczna nazajutrz dopiero na powtórzeniu tej tragedii ciekawość swoją zaspokoić mogła. Z dwóch tych występów zebrane wrażenia zbytecznie byłoby tłomaczyć, zbyteczne byłoby opisywanie gry jego, bo listek pochwały do tak świetnie błyszczącego wieńca sławy, blasku nowego nie doda. Lecz nie odrzuci go p. Aldridge, bo skromny ten listek z tak cichego zerwany ustronia, więcej mu chluby czynić winien, jak laury stolic całego świata; nie żądza wzbudzenia podziwu w stutysiącznej ludności bowiem, ale koleżeńska przyjaźń przywiodła go w to zaściankowe miasteczko, które w ubogiej swej prostocie skromną zaledwie zdolne jest złożyć ofiarę za jego szlachetne uczucie. Tłumnie zebrana publiczność pełnemi piersiami pochłaniała najdrobniejsze szczegóły gry p. Aldridga a chociaż język angielski wielką był przeszkodą do zrozumienia treści słów jego, to jednak gra była tak wyrazista, że objaśnień nie było potrzeba. Dziwnie brzmiący dla ucha naszego ten język, zwłaszcza jeszcze w jędrnym Szekspirowskim wierszu, nie zdołał zatrzeć wrażeń subtelnością gry wywołanych. Jakiż to szczytny wzór, z którego wielkie owoce oby artyści nasi zebrać potrafili. Dwa krańce ostateczne uczuć ludzkich, toczące walkę w jednem sercu, wściekłość z miłością – dziki w zapalczywości a słodki w pieszczotach – a w tem wszystkiem spokój. Zdawać by się powinno, że ten dziki potwór nie człowiek, rozdrażniony w najświętszem swojem uczuciu, zamieni się w panterę z klatki na zdobycz swoją wypuszczoną, że wściekłością miotany, jak tygrys nad ofiarą swoją pastwić się będzie, tymczasem ta wściekłość w jednym susie całą moc swoją wyraziła, pastwienie się zaś, dławienie ofiary, było czemś więcej jak potwornością, było mściwością zaczajonej hyeny. – O Lublinie, kiedyż takiej drugiej doczekasz się chwili? – Trudne było zadanie naszych artystów obok tak jasnego słońca – wysilenia było dużo. Pani Laskowskiej dostała się w udziale „Desdemona”, małą była w porównaniu, ale wielką w sobie, takim był i p. Trapszo w Jagonie, chociaż charakter tej postaci zamiast nikczemnością nacechować, w żartobliwość przystroił.