MARIUSZ MAKOWSKI Rozmowa wspomnieniowa

Rozmowa z Mariuszem Makowskim

Proszę się przedstawić, żebyśmy mogli się odnaleźć na drzewie genealogicznym Makowskich.

Włodzimierz Makowski z matką Marią z Afanasjewów Makowską. Lublin, ul. Krakowskie Przedmieście, ok. 1939 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.
Włodzimierz Makowski z matką Marią z Afanasjewów Makowską. Lublin, ul. Krakowskie Przedmieście, ok. 1939 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.

Nazywam się Mariusz Makowski, jestem wnukiem Romualda Makowskiego i Marii z domu Afanasjew Makowskiej, którzy byli ostatnimi prawnymi właścicielami budynku, dzisiejszego Teatru Starego w Lublinie. To był Romuald II, syn Romualda Makowskiego I, męża Julii z Rodakiewiczów. Mój ojciec Włodzimierz miał dwóch braci: Mieczysława i Jerzego.

Dzisiejszy Teatr Stary oczywiście wcześniej nosił też inne nazwy, nie będę tu wymieniał, bo ich było dużo, dziadek dla celów marketingowych je zmieniał, żeby zachęcić, żeby byli widzowie. Ostatnia jego nazwa to kino Rialto. Ono zostało dziadkowi odebrane. A mówiąc precyzyjnie, budynek pozostał własnością dziadka, natomiast funkcja kina została zabrana przez Wojewódzki Zarząd Kin, który odgórnie sprawował pieczę nad całością. Potem zmienili nazwę na Staromiejskie.

Mówimy już o latach po II wojnie światowej.

Po wojnie dziadek został z kina usunięty wraz z całą rodziną. Przez pewien czas mieszkali przy ulicy Peowiaków. W niedługim czasie pojawiła się na horyzoncie ulica Wesoła. Dziadek kupił tam dom. W tym czasie dziadek popadł w taki stan apatii, stresu, bo praktycznie utracił wszystko, co miał. Kino, mieszkanie przy Rynku, pozycję. Był osobą znaną, poważaną w Lublinie, pamiętam, jak mi mówił, że był między innymi dowódcą oddziałów przeciwlotniczych, że lubił jeździć konno. A po wojnie jakby przygasł. A miał dopiero około pięćdziesięciu lat, był w sile wieku. I powiem wprost – dziadek niechętnie wspominał. Widać było, że nieustannie coś go gryzie, że się czymś martwi.

Jak to było z tą Wesołą?

To prawdopodobnie była licytacja, tak słyszałem. Kamienica wcześniej należała do jakiegoś folksdojcza, któremu ją odebrano i państwo ją zlicytowało. Dziadek miał pieniądze, więc kupił kamienicę i przeprowadził cały remont. Tam były cztery mieszkania, trzy dziadek wynajmował. Na dole mieszkał zacny człowiek, pan Szczerbik, który był profesorem w szkole muzycznej na Krakowskim Przedmieściu. Stroił też fortepiany i pianina. Na parterze vis-à-vis Szczerbików mieszkała pani Andzia Kokosińska, później Zawadzka, z mężem Stefanem i córką Kingą, dzisiaj znaną lubelską dziennikarką i fotografką Kingą Hendzel. Z kolei na piętrze vis-à-vis nas mieszkały dwie panie sędziny, siostry. Dziadkowie i moi rodzice zajmowali duże dwupokojowe mieszkanie. Ja się urodziłem w 1954 roku i tam spędziłem dzieciństwo.

Co pan jeszcze zapamiętał?

Tam były dwa podwórka. Na jednym podwórku stał adler, taki niemiecki kabriolet. Skąd się wziął? W czasie wojny bardzo częstym gościem w kinie Rialto był oficer niemiecki, który był chyba dowódcą garnizonu Wehrmachtu w Lublinie. Jest takie zdarzenie, o którym można przeczytać tu i ówdzie, jak to dziadek zabarykadował się w kinie, bo Niemcy chcieli tam wprowadzić jakieś swoje porządki. Potem słyszałem, że dziadek naprawdę się zabarykadował, ale i tak go zwinięto, zawieziono do aresztu „Pod Zegarem”, tam, gdzie dzisiaj Muzeum Martyrologii, a wtedy była siedziba Gestapo. I ten oficer, gdy się dowiedział, że pana Romualda Makowskiego zhaltowano, z grupą żołnierzy pojechał i dziadka normalnie stamtąd wyciągnął i odwiózł do domu. A potem ten samochód zostawił.

Na tych dwóch podwórkach i w jednym ogrodzie było bardzo dużo rzeczy, które zostały z kina. Pamiętam stamtąd drzwi, lustra z takiego grubego szkła w złoconych ramach. Jak byłem mały, to nawet kamieniem rzuciłem, ale nie dało się ich zbić. Były tam też takie duże metalowe postumenty, prawdopodobnie na nich musiała stać aparatura kinowa.

Czyli to musiało być około 1960 roku. I tam na podwórku cały czas leżały rzeczy, jak rozumiem, które w 1952 roku były wywiezione w trakcie remontu kina...

Dokładnie tak. Było dużo mebli, fotele z takimi aksamitnymi obiciami, jakieś świeczniki, jakieś lampy stojące. W domu, w pokoju dziadków, była toaletka z jednej z garderób. To była ulubiona toaletka mojej babci, taka z dużym lustrem na środku i dwoma skrzydłami, z szufladkami. Babcia trzymała w niej swoje pamiątki. Było pianino, bardzo wysłużone, no ale ono grało jeszcze podczas projekcji niemych filmów. Były skrzypce dziadka, na których pogrywałem. Zapytałem go kiedyś, co to za skrzypce? Odpowiedział: stradivarius, wnusiu. Pamiętam też szafę na ubrania, która była przeszyta kulami, takimi otworkami jak po jakiejś serii. Były tam też trzy komórki wypełnione po brzegi. Moja mama mówiła o nich rupieciarnia. Mało tego, było też bardzo dużo obrazów. Dziadkowie nazywali je landszaftami. Te obrazy były na strychu w specjalnej skrzyni, w zamykanej na trzy kłódki komórce pod schodami, w piwnicach.

Czyli ta opowieść, że kiedy w 1952 roku władze komunistyczne właściwie ostatecznie przejęły kino, to wywiozły na śmietnik wszystko, co w nim przed dziesiątki lat rodzina Makowskich gromadziła, jest jednak legendą.

Nie wiem, jak rozumieć to „wszystko”. Na pewno nie wszystko. Dziadek był człowiekiem bardzo obrotnym, bardzo zaradnym, umiał rozmawiać z ludźmi i na pewno wiedział, którego kierowcę można jakoś przekonać, żeby zawiózł nie tam, tylko tu. Wiele rzeczy dziadek ratował poprzez znajomości, więc kto co mógł, to chwytał i ciągnął do swojego mieszkania.

Natomiast kiedy w Lublinie była wielka powódź, to musiały być lata 60. [1964 rok – przyp. red.], kiedy Bystrzyca wylała, to woda podeszła pod sąsiadów i podeszła pod nas. Dom się pochylił, bo siadły fundamenty od strony zachodniej. I te wszystkie obrazy, które były w piwnicy, zostały zalane. Była też inna piwnica zakorkowana elementami z kina, też cała pod wodą. Wszystko przepadło.

Mariusz Makowski z dziadkami Romualdem juniorem i Marią Makowskimi. Ok. 1960 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.
Mariusz Makowski z dziadkami Romualdem juniorem i Marią Makowskimi. Ok. 1960 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.

Bardzo tego dużo. A gdzie te landszafty wisiały w kinie? W części administracyjnej czy w sali kinowej?

Tego nie wiem. Wtedy nie miałem zielonego pojęcia, że to jest taka historia, bo byłem za mały po prostu, dla mnie to było tak jak dzisiaj dla młodych ludzi, nie wiem, gra komputerowa albo science fiction. To był świat bajki, bo to było wszystko jeszcze piękne, jeszcze niezmurszałe. Ojciec wspominał, że zaraz po zakupie kamienicy dziadek zlecił remont pieców, ale zdun, jak to stwierdził, spieprzył robotę. Piece grzały słabo. A kafle, których użyto do ich budowy, też pochodziły z pieców z kina. Tylko nasze mieszkanie miało przepiękne kafle, takie rzeźbione, w kolorze żółto-pomarańczowym. Gapiłem się na nie jak w obrazek. Pamiętam też parawany, bo one miały takie fajne motywy, były bardzo kolorowe, to prawdopodobnie były parawany garderobiane. Kiedyś mama zapytała dziadka, dlaczego nie weźmie tego wszystkiego, nie przeniesie gdzieś, a on powiedział, że nie może. Bo, jak mówił, to było na czarną godzinę. Jednak czasem dziadek coś brał, pakował i jechał do Warszawy, mój ojciec mu pomagał, wracali bez.

Czy pamięta Pan, co to były za obrazy? Czy to były jakieś portrety? Martwe natury?

Nie umiem odpowiedzieć. W każdym razie na pewno to były obrazy na płótnach, niektóre w ramach. Mało tego, bardzo dużo samych ram, jakby przeselekcjonowanych, było schowanych na strychu, w oddzielnym miejscu.

Rozumiem, że to była po prostu rodzinna kolekcja.

Jest taka relacja, że to pamiątki kultury polskiej zostały zniszczone, ale nie wykluczam, że nie wszystkie. Dziadek wiedział, co robi, dziadek widział, co trzeba zachować, co trzeba przetrzymać.

Czy coś jeszcze pan stamtąd zapamiętał jakoś szczególnie?

Babcia bardzo lubiła słuchać płyt, było ich mnóstwo, a najbardziej lubiła Ordonównę i jej ,,Miłość ci wszystko wybaczy”, to leciało non stop. Także chór Czejanda. Te płyty też były zabrane z kina, łącznie z gramofonem. Takim na korbkę, z wielką tubą. Niestety, płyty były szelakowe, a ja lubiłem w nich grzebać, lubiłem wyjmować, przekładać i nieraz mi któraś wypadła z rąk. Bardzo przepraszałem, a babcia płakała, że płytę rozbiłem. I wcale jej się nie dziwię, sam mam swoją kolekcję, tak zostałem wychowany, że zawsze ta płytoteka była, i mimo ośmiu przeprowadzek, które w życiu przeszedłem, płyty zawsze są ze mną. Były też wspomniane pianino i skrzypce.

Co się z nimi stało?

Wesołą nachodzili panowie sekwestratorzy, jak ich babcia i dziadek nazywali, i buszowali, przewracali wszystko. I skonfiskowali pianino, skrzypce, maszynę do pisania, potężną, jakiejś marki niemieckiej, babci futra, norki, ten gramofon. Brali to, co przedstawiało jakąś wartość materialną. Kiedy później rozmawiałem z ojcem, wspominał, że gdyby oni zobaczyli, ile tych obrazów było, to by je również skonfiskowali. Dlatego były pochowane. A skąd się wzięli ci panowie, którzy nachodzili? A stąd, że dziadek dzięki jakimś swoim znajomościom spowodował, że nieruchomość pozostała jego własnością. Więc co miesiąc dostawał jakieś tam marne grosze z tytułu najmu od państwa czy od tego zarządu kin. Natomiast miał zobowiązania z tytułu własności polegające na remoncie dachu, elewacji i tak dalej. Nie był w stanie tego zrobić, bo zarabiając jako urzędnik w spółdzielni, a później dostając emeryturę, nie miał takiej możliwości. I co się stało? Skumulowało się, w końcu państwo wpadło na chytry pomysł i zrobiło remont, za który wystawili dziadkowi rachunek. Nie miał jak zapłacić, więc zaczęli nachodzić i szukać. Doszło do tego, że jakiś ludzki sekwestrator podpowiedział ojcu, żeby umieścił dwie wizytówki na drzwiach wejściowych: Romuald Makowski i Włodzimierz Makowski. Bo było tak, że oni wchodzili też do pokoju, gdzie ja mieszkałem z rodzicami i łapali wszystko, jak leci, kryształ nie kryształ. Rodzice kupili telewizor Rubin 102, też chcieli go zabrać. Po takich wizytach babcia strasznie płakała, a dziadek był załamany.

Romuald Makowski junior z wnukiem Mariuszem Makowskim. Lublin, ok. 1960 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.
Romuald Makowski junior z wnukiem Mariuszem Makowskim. Lublin, ok. 1960 rok. Archiwum Mariusza Makowskiego.

Ciekawostką jest, że najstarszy syn Romualda II, czyli wujek Mieczysław, pracował w Wojewódzkim Zarządzie Kin. Piastował tam jakieś kierownicze stanowisko. Pomagał dziadkowi, na ile mógł, ale tam cały czas był spór o te sprawy związane z komornikami.

Kończąc ten wątek: mieć cokolwiek w peerelu to była masakra.

Bardzo przygnębiająca opowieść.

Podsumowując to wszystko, Wesoła stała się jakby takim przedłużeniem życia po kinie. Dziadek długo mieszkał w tym domu, do śmierci babci. My dalej zajmowaliśmy nasz pokój, a dziadek był sam w swoim. A potem zaczął wyjeżdżać do Grodziska Mazowieckiego, do cioci Ani, czyli rodzonej siostry babci. Jeździł coraz częściej, chyba chciał z tej Wesołej w jakiś sposób zniknąć, bo wciąż były nieuregulowane sprawy finansowe odnośnie kina. Nie wymeldował się, ale gdy wyprowadził się na jakiś czas, ci komornicy przestali przychodzić, bo nie mieli do kogo. I w tymże Grodzisku Mazowieckim dziadek zmarł. To był styczeń 1969 roku. Zmarł na zawał, na ulicy. Przyszedł milicjant, który powiadomił mojego ojca, że jego ojciec nie żyje. Tata pojechał po zwłoki. Dziadek jest pochowany na cmentarzu przy Lipowej. W tym samym grobie leżą babcia i mój tata.

Kiedyś dziadek pokazał mi grób Łukasza Rodakiewicza. Gdy się odwrócimy plecami do grobu Julii Rodakiewicz, to będzie pierwsza alejka w prawo. To pomnik w formie takiego obelisku, zamszony, taki zaniedbany, ale jest na nim wyraźnie napisane, kiedy się urodził i kiedy zmarł twórca lubelskiego teatru, budowniczy i tak dalej, oficer napoleoński. To miejsce pokazał mi mój dziadek i od tamtego momentu pamiętam.

Co się stało z kamienicą przy Wesołej?

To jest końcówka tej opowieści. Kiedy ojciec przyjechał z Grodziska Mazowieckiego ze zwłokami dziadka, przywiózł też jego list do synów. Nie był to testament, ale właśnie ostatnie słowa mojego dziadka. Pamiętam, że ten list był czytany na Wesołej. Przyszli bracia ojca, czyli Mieczysław i Jerzy. Oprócz pewnych tam ojcowskich rad, ostatnią wolą dziadka było, żeby synowie jako spadkobiercy tego nieszczęsnego budynku, który przyniósł tyle krzywdy, bo to miał na myśli dziadek, sprzedali go. Nie wiem, czy za tym stał Wojewódzki Zarząd Kin czy władze miasta, ale padła propozycja, żeby zamknąć sprawę, rozliczyć długi, czyli to, co dziadek jest winien, żeby państwo sobie potrąciło, a to, co zostanie, żeby bracia podzielili pomiędzy sobą. Tej woli dziadka Romualda podporządkowało się dwóch synów, Mieczysław i Włodzimierz a Jerzy nie. W związku z tym to jest taka zadra, która w rodzinie jest do dzisiaj.

A Wesoła została sprzedana, bo tutaj akurat była zgoda trzech spadkobierców. Wtedy też ojciec i jego bracia podzielili się tymi bardziej wartościowymi pamiątkami. Wujek Mietek wziął ze dwa lanszafty, wujek Jurek sygnet z herbem, bo choć on się należał najstarszemu z rodu, to bardzo mu na nim zależało, więc się jakoś dogadali, i dwa stare portrety, czyli Kacpra Drewnowskiego i Łukasza Rodakiewicza, które cały czas wisiały w pokoju dziadków, a sekwestratorzy się nimi nie zainteresowali. Zresztą trzeba uczciwie powiedzieć, że wujek Jurek najbardziej interesował się historią rodzinną, na pewno miał największą wiedzę. Już jako młody człowiek odnosiłem takie wrażenie. Historia rodzinna to jest też, trzeba jasno powiedzieć, historia teatru i historia kina. On się tym interesował, ciągle coś nowego wygrzebywał.

Tu dodam, że nie jest prawdą, że ktoś był wnuczką czy wnukiem Julii Rodakiewicz, bo pradziadek Romuald miał dwie żony, a dzieci nie z Julią, ale właśnie z tą drugą, która zmarła zupełnie w zapomnieniu, gdzieś w Krasnymstawie jest rzekomo pochowana. Ja, szczerze mówiąc, bardzo długo nie wiedziałem, że Romuald I miał dwie żony. Natomiast wiedziałem, kto to był Łukasz Rodakiewicz, wiedziałem, kto to była Julia z Rodakiewiczów Makowska, wiedziałem o Romualdzie Makowskim I, że on równa teatr.

Wyprowadziliście się z Wesołej?

Zarząd Gospodarki Lokalowej czy tam jak to się nazywało wtedy, zagwarantował, że Włodzimierz Makowski z żoną Albertyną Makowską i synem, czyli mną, mogą dalej tam mieszkać na zasadach zasiedzenia czy czegokolwiek. Została również pani Kokosińska, zostali Szczerbikowie i te dwie panie sędziny. Potem zmarł pan Szczerbik, zmarła pani Kokosińska, jej córka się wyprowadziła. Na parterze pojawili się nowi lokatorzy. Z podwórka zniknął poniemiecki adler, poszedł na złom. Znikły te podstawy do projektorów, też zezłomowane. Stare drzwi z kina poszły na opał. Na strychu były stosy plakatów, afiszy. Wszyscy mieli na strych dostęp, więc z tych stosów ubywało, bo ludzie musieli czymś palić w piecach. A później i piece rozebrano.

U pana jednak coś ocalało.

Jak na tyle przeprowadzek i na tyle perturbacji, to mam tego stosunkowo dużo. W zasadzie wszystko, to co mogło ocaleć z teatru i kina, było na Wesołej. Dziadek przeprowadził się do Grodziska z dwoma walizkami. Z kolei mój ojciec, jak odchodził z domu, wyprowadził się z jedną torbą. Ja zostałem z mamą na Wesołej. W pewnym momencie mama dostała mieszkanie na Okrzei i była wielka przeprowadzka. Kiedy my się pakowaliśmy, już byli następni, którzy czekali, żeby wejść do tego mieszkania, bo mieszkanie było komunalne, więc tak to wszystko wyglądało. Do dzisiaj żałuję, że nie zabrałem od razu tych płyt, których słuchała babcia, bo jak wróciłem za kilka dni, to już ich nie było.

Zgłosił się do nas pan, który twierdzi, że ma fortepian z kina. Zachodzimy w głowę, czy to jest możliwe?

Powiem tak: słyszałem, że w kinie był fortepian. Fortepian i pianino, to, które później było na Wesołej. Brzdąkałem na nim i pamiętam próby strojenia. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś się zgłosił i powiedział, że ma pianino, bo na tym polegała praca tych sekwestratorów, czyli dzisiejszych komorników, że coś zabierają, potem sprzedają, bo chodzi o pokrycie kosztów. Dlatego wcale bym się nie zdziwił, gdyby ktoś powiedział, że ma pianino. O fortepianie słyszałem, ale na pewno nie mógł się zmieścić na Wesołej, wiadomo, fortepian ma swoje gabaryty. Może trafił gdzie indziej.

A jak to było z tym samowarem?

Na Wesołej były trzy samowary, z jednego ulubionego piła herbatę moja babcia, a jeden na pewno dostał wujek Jurek. To podobno był samowar z kina i wujek opowiadał, nie wiem, dlaczego, że herbatkę z niego pił [Adolf] Dymsza czy [Kazimierz Junosza-]Stępowski.

Ponoć Adolf Dymsza, kiedy niespodziewanie odwiedził kino jesienią 1944 roku. To zawsze dobrze brzmi. Drewniany stół, przy którym siedział ktoś słynny, jest lepszy niż zwykły drewniany stół.

Ależ oczywiście. Poza tym zawsze można się dowartościować, że teraz ktoś przyszedł i też ma, że tak powiem, zaszczyt wypić z tego samowara herbatkę.

A słyszał pan rodzinne opowieści o słynnych gościach teatru i kina?

Słyszałem w domu, że właśnie tuż po wojnie była tam Wanda Wasilewska. I że bywała, co pewnie tłumaczyłoby babci uwielbienie, również [Hanka] Ordonówna.

Występowała?

Tak, tak.

A do domu do dziadka przychodził pan [Henryk] Gawarecki, był albo konserwatorem lubelskim, albo jakimś historykiem. W „Kurierze Lubelskim” stworzył cykl artykułów o starym Lublinie. Przychodził, notował do kajecika wszystko, co dziadek opowiadał. To były lata 60., dziadek kolekcjonował te „Kuriery”, one leżały w jednym miejscu i nie wolno mi było ich ruszyć.

A pan bywał w kinie Staromiejskim?

Byłem tam częstym gościem, od dzieciństwa. Wpuszczał mnie taki starszy pan, którego dziadek mi przystawił, to znaczy mnie przedstawił temu panu, i powiedział, że ten pan pracował u niego i jak ja tu przyjdę i powiem, że nazywam się Makowski, to on ma mnie wpuścić na film, ale na taki, który ja mogę obejrzeć. W związku z tym ja tam bardzo często przychodziłem. Na przykład, kiedy wyświetlano „Help!”, to była jedyna możliwość posłuchania w tamtych czasach Beatlesów w takim formacie, na takim ekranie i jeszcze przy takim nagłośnieniu.

Do innych kin też mogłem wchodzić, bo od wujka Mietka, tego z Wojewódzkiego Zarządu Kin, dostawałem tak zwane wejściówki.

Gdzie w Staromiejskim pan lubił siadać?

Na parterze i na pierwszym piętrze byli widzowie. Ale jeszcze była, jak to dziadek mówił, galerka. Na samej górze. Tam mnie zaprowadzali, a potem już sam chodziłem i spod projektorów, skąd to światło szło na ekran, oglądałem. Miałem zawalisty widok, bo widziałem film i jeszcze widziałem, co tam robią na dole.

Czy jakiś film szczególnie zapadł panu w pamięć?

Pierwszy film, na który mnie wpuszczono, to był „Rio Bravo”. Lecz najbardziej byłem zachwycony filmem polskim, taśma była kolorowa, miejscem akcji zapiecek, a bohaterami Jacek i Placek. „O dwóch takich, co ukradli księżyc”! Oglądało się i obgryzało paznokcie, bo oni to naprawdę zrobili!

Rozmawiał 17 lipca 2020 roku Łukasz Czuj. Zredagował Maciej Gil.

Wyszukaj

Wpisz poniżej wyszukiwaną frazę, po czym wciśnij przycisk "Szukaj".

Cookies

W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony oznacza, że cookies będą zamieszczane w Państwa urządzeniu; więcej informacji znajdą Państwo w polityce prywatności.

Należy zaakceptować cookies, aby przeglądać zawartość strony. Decyzję można w każdym momencie zmienić w ustawieniach przeglądarki.